DA Plus w mieście świętego Franciszka…

…czyli najdłuższa relacja z najdłuższej podróży naszego DA

Nasz długo planowany wyjazd rozpoczął się w upalne niedzielne popołudnie 17 lipca. Po uprzednim załadowaniu busów po sam sufit i gorącym pożegnaniu przez osoby, które niestety nie mogły z nami pojechać, ruszyliśmy z Placu Bernardyńskiego. Pierwsze zdjęcia relacjonujące wyprawę pojawiły się na Facebooku w mgnieniu oka – trzeba było wykorzystać ostatnie chwile internetu bez dodatkowych opłat, pobieranych z racji roamingu. Początkowy etap podróży minął błyskawicznie i ani się obejrzeliśmy, a zapadła ciepła lipcowa noc. Po nocnej podróży przez niemieckie i austriackie autostrady, o wschodzie słońca dotarliśmy do Włoch. Na najwytrwalszych z nas, których nad ranem nie zmorzył sen, czekały zapierające dech w piersiach widoki skąpanych w czerwonawym świetle Alp, poprzetykanych pasami zieleni, na których rozpościerały się winnice.

Około południa dojechaliśmy do Florencji, która przywitała strudzonych podróżników gorącą, włoską atmosferą – w przenośni i dosłownie. Wraz z naszą przewodniczką Olą podziwialiśmy zabytki, w tym renesansową katedrę Santa Maria del Fiore. Po czasie wolnym wykorzystanym na wypicie prawdziwego włoskiego espresso czy zjedzenie pysznych lodów powróciliśmy do busów i udaliśmy się do Sinalungi. Tam uczestniczyliśmy w pierwszej w granicach Italii Mszy Świętej oraz dzięki gościnności ojców opiekujących się miejscowym klasztorem zjedliśmy przepyszną obfitą kolację. Pełni pozytywnych wrażeń pożegnaliśmy się z gospodarzami około 21:00 i pojechaliśmy rozbić nasze namioty na kempingu w Monte del Lago. Słońce zdążyło już schować się za horyzont, jednak z pomocą latarek pierwsze obozowisko zostało rozstawione. Po ustaleniu planu na następny dzień, niektórzy z nas skorzystali w możliwości nocnej kąpieli w pobliskim jeziorze.

Trzeciego dnia wyjazdu chętni wyjechali zaraz po śniadaniu do Arezzo, część osób zadecydowała jednak pozostać na terenie kempingu, aby wypocząć po trudach dnia poprzedniego. W taki sposób dwa z trzech busów wyruszyły do pierwszego z miejsc, naznaczonych obecnością świętego Franciszka (to z tego miasta Biedaczyna z Asyżu wypędził złe duchy), podczas gdy pozostali wykorzystali ten czas na zażycie kąpieli w jeziorze. W Arezzo naszym przewodnikiem ponownie została Ola, niezastąpiona w znajomości ciekawostek o architekturze miasteczka.

O umówionej godzinie, to jest 14:30 obie grupy miały zjawić się w La Vernie. Za sprawą cudownego zrządzenia losu (a może interwencji sił wyższych), spotkaliśmy się wszyscy na trasie, perfekcyjnie synchronizując czas przybycia tak, że nikt nie musiał na nikogo czekać. Rozpoczęła się nasza wizyta w sanktuarium zbudowanym na pamiątkę otrzymanych tam przez Franciszka stygmatów. O godzinie 15:00 uczestniczyliśmy w procesji, która dostarczyła nam dużo duchowych przeżyć, w tym możliwości dotknięcia miejsca, gdzie na ciele świętego z Asyżu odbiły się rany Chrystusa. Na tym dzień się nie zakończył – w gościnę zaprosili nas bracia z Chianciano. Tam najpierw wzięliśmy udział w Eucharystii (sprawowanej po włosku!) i tu – miła niespodzianka – ojciec koncelebrujący Mszę Świętą objaśnił treść Słowa Bożego po polsku. Po wyjściu z kościoła bracia, ochrzczeni przez nas szybko „wujkami”, zaprosili nas na prawdziwą włoską pizzę do hotelu i restauracji „Leonardo” – wybór miejsca z pewnością nie był przypadkowy ;). Wszyscy uczestnicy assyskiej eksploracji mieli okazję spróbować ośmiu (siedmiu? można pogubić się w rachubie) różnych rodzajów pizzy (każda była długości metra!), w tym hitu wieczoru – ostatnim dodatkiem do drożdżowego ciasta została Nutella. Podziękowaliśmy uprzejmie naszym „wujkom” oraz właścicielom restauracji za gościnę i wróciliśmy w szampańskich nastrojach na kemping.

Kolejny dzień rozpoczęliśmy oczywiście modlitwą, a na śniadanie dojadaliśmy pozostałości wieczornej uczty, zapakowane nam na wynos poprzedniego dnia w hotelu „Leonardo”. Gdzieś w przerwie między zastanawianiem się, z jakimi dodatkami właściwie była zjadana przez nas pizza, a szykowaniem kanapek z pasztetem na całodzienne wojaże, wsłuchiwaliśmy się w dźwięki, które praktycznie nie opuszczały nas odkąd przybyliśmy do Włoch. Cykady koncertowały całymi dniami (i nocami, ale wtedy zmieniały odrobinę repertuar). Po śniadaniu zwinęliśmy obozowisko i wyruszyliśmy w stronę Asyżu. Tam najpierw nawiedziliśmy Bazylikę Matki Bożej Anielskiej, w której wnętrzu znajduje się Porcjunkula oraz kaplica Transitus. W obu tych niezwykłych miejscach mieliśmy okazję pomodlić się w ciszy. Na terenie bazyliki podziwialiśmy również ogród różany, gdzie kwiaty pozbawione są kolców, a to za sprawą świętego Franciszka – w chwili pokusy odejścia od stylu życia, do którego został powołany, Święty rzucił się w nie i odtąd te kwiaty rosną bez cierni. Potem wróciliśmy do busów i udaliśmy się do San Damiano. Tam, w kościele odnowionym swego czasu przez samego Franciszka modliliśmy się przed wierną repliką dobrze nam już znanego krzyża (oryginał znajduje się w bazylice świętej Klary), mieliśmy również okazję zobaczyć, jak wyglądało tam życie założycielki klarysek wraz z innymi siostrami. Po nawiedzeniu San Damiano wyruszyliśmy w stronę Carceri – miejsca odosobnienia świętego Franciszka, gdzie później wzniesiono klasztor. Tam, w jednej w jednej z licznych kapliczek ojciec Leonard odprawił Mszę Świętą. Podczas Eucharystii Bożą wielkość pomógł nam poczuć święty Franciszek, po którego śladach przecież tam przybyliśmy. Kazania wygłoszone przez ojca słuchały nawet motyle, które podleciały naprawdę blisko naszego duszpasterza. Po Mszy Świętej zostaliśmy jeszcze trochę w tym miejscu, aby uwielbiać Pana śpiewem. Z tego miejsca udaliśmy się w końcu do samego Asyżu, gdzie zorientowaliśmy się w topografii miasta, nawiedziliśmy kościół świętej Klary (tam właśnie zobaczyliśmy oryginał krzyża z San Damiano oraz relikwie Klary i Franciszka), miejsce, w którym ojciec zamykał Franciszka, kiedy ten był mu nieposłuszny oraz oczywiście bazylikę świętego Franciszka. Tam modliliśmy się przed grobem Biedaczyny z Asyżu, wypraszając potrzebne łaski. Następnie pojechaliśmy na kemping Fontemaggio, gdzie rozbiliśmy obozowisko, choć nie bez drobnych przeszkód z powodu twardego gruntu. Po kolacji kilka osób pojechało na zakupy, jak się okazało aż do Perugii, ponieważ wszystkie sklepy w okolicy były już pozamykane. Późnym wieczorem wróciliśmy do Asyżu i zostaliśmy tam aż do północy, wdychając atmosferę miasta.

Piątego dnia wyjazdu wstaliśmy wcześnie rano, ponieważ pierwszym „punktem programu” była Msza Święta w malowniczym miasteczku Castellucio. Wybrane przez ojca Leonarda miejsce było nie byle jakie – musieliśmy najpierw zdobyć szczyt wzgórza, na którym znajdował się krzyż. To właśnie tam ustawiony został polowy ołtarz. Przygotowując się do Eucharystii, podziwialiśmy piękne widoki – miasteczko wzniesione na górze, błękitno-czerwone pola zabarwione makami i chabrami oraz ogromne połacie soczystej zieleni… Podczas Mszy oczy wszystkich zwrócone były jednak jedynie na ołtarz. Zostaliśmy na wzgórzu jeszcze jakiś czas, aby nasycić oczy oraz uwiecznić widoki na zdjęciach. Po zejściu z powrotem do miasteczka uraczyliśmy się kawą i, po krótkim odpoczynku, wróciliśmy na kemping. Po obiedzie pojechaliśmy do Asyżu, aby spokojnie wszystko jeszcze raz zobaczyć, pomodlić się, kupić pamiątki, zjeść pyszne włoskie lody. O dwudziestej drugiej zebraliśmy się pod kościołem świętej Klary, aby zrobić sobie wspólne zdjęcie. Niespodziewanie spotkaliśmy pielgrzymów z Australii, którzy zmierzali na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Byli to nasi rówieśnicy działający przy klasztorze kapucynów. Rozpoznali nas dzięki franciszkańskim krzyżom, które większość z nas nosi na szyi. Grupowe zdjęcia z tegorocznego wyjazdu zapamiętamy na dłużej – nowi znajomi z Australii także zostali na nich uwiecznieni! Takim optymistycznym akcentem zakończyliśmy dzień. Po powrocie na kemping część z nas zdecydowała się nocować pod gołym niebem (pogoda jak najbardziej temu sprzyjała), choć nie była to na tym wyjeździe pierwszyzna – niektóre „plusy” regularnie wybierały spanie poza namiotami ;).

Szósty dzień naszej wyprawy rozpoczęliśmy od Mszy Świętej w assyskim kościele pod wezwaniem świętego Stefana (możliwość odprawienia jej tam załatwił oczywiście niezawodny Jacek). Następnie cieszyliśmy się ostatnimi godzinami w ziemi świętego Franciszka, spacerując po mieście lub wstępując raz jeszcze do okolicznych kościołów. Przed samym wyjazdem z Asyżu udało nam się zapoznać z kolejną grupą pielgrzymów – tym razem z Hiszpanii, z którymi wspólnie śpiewaliśmy na chwałę Bożą. Około południa wyjechaliśmy do Sieny. Tam nasza przewodniczka Ola pokazała nam kościół świętego Franciszka oraz miejsce złożenia relikwii świętej Katarzyny Sieneńskiej. Byliśmy także na placu znanym z działalności duszpasterskiej świętego Bernardyna. Po czasie wolnym, który większość wykorzystała na skonsumowanie obiadu, wróciliśmy do busów. Pod wieczór ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski, po kilkunastu godzinach podróży wszyscy cali i zdrowi wrócili na Plac Bernardyński. Wspomnienia z tego wyjazdu długo jeszcze będą bawiły nas do łez, ale także powodowały, że w oku zakręci się łezka tęsknoty za tymi wszystkimi pięknymi miejscami, które nie tylko syciły nasze oczy, ale i karmiły ducha.